Życie bez korzeni

In Przekrój

“Ludzie identyfikują się z miejscem, gdzie zapuszczają korzenie, jakby życie bez tego wrastania w ziemi było tylko namiastką, czymś bez znaczenia.”
Olga Tokarczuk “Podróż ludzi księgi”

Jest piątek, 12 lutego. Zupełnym przypadkiem odkrywam, że dziś mija dokładne pół roku od ostatniego wpisu tutaj. Dosyć długa przerwa, a jednak na chwilę obecną nie jestem w stanie przypomnieć sobie co wyjątkowego wydarzyło się w poprzednich miesiącach. Coś, dzięki czemu mogłabym powiedzieć: to było we wrześniu, a to zrobiłam w listopadzie. Wspomnienia ostatnich miesięcy zlewają się w jeden wieczór spędzony głównie na kanapie z psem na kolanach. Czy za 10 lat będę w ogóle pamiętać z tego okresu cokolwiek?

Jest piątek, 12 lutego. Jem przepyszną ukraińską chałwę słonecznikową kupioną w “Eastern European Foods”. Od listopada nie mieszkam już w Warszawie i jest to “atrakcja”.

Młodsza ja bez cienia wątpliwości rzuca wszystko: pracę, plany, mieszkanie -nie facetów, bo to faceci rzucają mnie, i kiedy pojawia się możliwość przeprowadzki do nowego miasta lub kraju, JADĘ. 28-letnia ja potrzebowała prawie roku na oswojenie się z tą myślą. A i tak się nie oswoiłam. Wylałam nieskończone morze łez, trzaskałam drzwiami, płakałam chyba w każdym możliwym kącie wynajmowanego mieszkania w bloku, do którego byłam strasznie mocno przywiązana. Paraliżowało mnie pakowanie, przeprowadzka za morze ze zwierzętami, rowerem, tabunem rzeczy. Po raz pierwszy w życiu czułam, że ludzie, których zostawiam są mi niewiarygodnie bliscy. W końcu nie są to już sezonowi znajomi, kilkumiesięczni współlokatorzy, czy koleżanki studentki, zmieniające się szybciej niż pory roku. Żal był ogromny. Tyle wydeptanych w Warszawie ścieżek, kawiarnie, w których od progu wołają imię mojego psa, wpadanie w tramwajach, w metrze czy na ulicach na znajome twarze – małostki, z których składa się proste i szczęśliwe życie.

Kiedy myślę o tym dzisiaj, prawa ręka automatycznie kieruje się w stronę czoła, aby przyklasnąć głośny i dobitny FACEPALM.

Wypowiedzieć mieszkanie, zwolnić się z pracy, znaleźć firmę przewozową, kupić bilety, spakować rzeczy, oddać nadmiar, wsiąść w samolot. Tylko tyle. Jeśli rozłoży się to w czasie, to właściwie w życiu codziennym nie ma żadnej różnicy. Widzę to oczywiście dopiero po fakcie, kiedy już nie histeryzuję. Dziś śmieję się z siebie przywiązanej do mieszkania, w którym na kibelku musiałam siadać bokiem (łazienka była tak mała, że na wprost klozetu stała pralka, wobec czego nie dało się usiąść prosto 😉 ), małej lodówki, śmierdzącej windy i upierdliwej sąsiadki zrzędy. Dziś śmieję się ZNAD ZMYWARKI!  Ilość rzeczy, jaką nagromadziłam przez zaledwie 4 lata mieszkania… Rozdałam ponad 100 książek, a trzy torby oddałam do biblioteki pod domem. Masa kuchennych pierdół, kokilek, naczynek czy wazoników, które w jakiś magiczny sposób przetrzymywałam w kuchni o wielkości 7 m kwadratowych w zaledwie trzech szafkach! Zdaje się, że zapomniałam o podstawowej zasadzie nieprzywiązywania się do rzeczy materialnych. Na szczęście bardzo łatwo przyszło mi się tego wszystkiego pozbyć. Oddałam nawet jeden z kapeluszy, a te kocham jak moje zwierzęta!

Tak wygląda szczęśliwy pies, który po kilku dniach podróży z przygodami, dotarł do domu i odkrył, że jednak nie został oddany do adopcji! Nasz domek i okolica, wszystko jest tu z cegły. Wiedza = cegła, jakoś tak to szło…

Jestem już więc zupełnie pogodzona z rzeczywistością. Ostatnie miesiące dla nikogo z resztą nie były rozrywką, wobec czego maksymalnie doceniam sytuację, w której się znalazłam. Mieszkamy w Nottingham, całkiem paskudnym angielskim mieście, ale położenie naszego domku (mamy domek! <3) jest po prostu LUKSUSOWE! Dokładnie na wprost znajduje się wejście na dawne tory, dziś zamienione na ścieżkę spacerową, pełną zieleni i wiewiórek. Ścieżką można dojść do ogromnego pola golfowego, dostępnego także dla spacerowiczów z psami. 10 min od domu płynie rzeka Trent, a wzdłuż niej szerokie bulwary, które dalej zamieniają się w rezerwat. Dzielnicę, w której mieszkam, przecina też kilka kanałów, mogę więc iść wzdłuż i dotrę do centrum, albo totalnie za miasto, gdzie czuję się trochę jak na swojej rodzinnej wsi. Bo zaraz za  miastem są już tylko pola uprawne i stadniny koni.

Nie bez powodu ekscytują mnie te wszystkie parki i przestrzenie. Praktycznie od listopada trwa tu porządny lockdown, wobec czego moje rozrywki i wyjścia to tylko te z psem. Początkiem grudnia załapałam się nawet do super sezonowej pracy w świątecznym miasteczku, ale nikt nie przewidział (hehe), że takie skupiska ludzi mogą być obecnie nieco nieprzemyślane. Przepracowałam całe dwa tygodnie, a pozostałe dwa spędziłam w izolacji. Tak przeleciał grudzień, a także moje pierwsze w życiu święta poza domem! (Tak, to też przeżywałam, ale dzielnie kleiłam uszka!).

Czasami śni mi się, że budzę się o świcie, niebo jest mocno różowe, wsiadam na rower i jadę NORMALNĄ stroną ulicy, nie wjeżdżając na rondo pod prąd (mamo, spokojnie, przeżyłam). Mój kolejny mokry sen to ten, w którym rozumiem co mówi do mnie Anglik przez telefon. Rozmowa o pracę, podczas której cały czas prosiłam o powtórzenie i wykręcałam się mocnym wiatrem jako powodem, dla którego nie rozumiem rozmówcy, nie należała do przyjemnych, tak samo jak i rachunek za prąd, po podkręceniu ogrzewania do poziomu warszawskiego. Okazuje się, że taniej jest kupić legginsy z merynosa dla dwóch osób! W dwupaku! Nie mogę obiecać, że wezmę na siebie ogromny wysiłek zrelacjonowania samego Nottingham tutaj. Powód jest bardzo prosty: miasto jest brzydkie. Mieszanina betonu górująca nad centrum (miasto leży na kilku wzgórzach, ale nie ma w sobie niczego z Rzymu, Aten czy Ammanu) przewyższa całą moją silną wolę zmuszenia się do przejścia wszerz i wzdłuż, zatrzymania się i zapisania jakiegoś ważnego momentu na karcie SD. No chyba, że wiosną otworzą puby, które mam zamiar zwiedzać jeden po drugim i upojona brytyjskim alem stwierdzę, że w sumie to nie jest tak źle. Na razie trzymam się swoich zielnych połaci, pies nie narzeka!

*”just a perfect day” by Lou Reed  playing softly in the background*


Ps. Jako w 1/8 etatowa fotografka i w 1/4 moderatorka social mediów ja także postanowiłam się przebranżowić podczas pandemii i zaczęłam szyć! Idzie mi całkiem nieźle, ale skończyły mi się jeansy do przerabiania. Jak tylko zaopatrzę się w kolejne i uzbieram coś w rodzaju mini kolekcji, dam znać!

nie mam spodni, bo zrobiłam z nich torbę na laptopa!

W międzyczasie nie mogę się już doczekać na prawdziwe modelki, zarówno jedna jak i druga ze zdjęć powyżej nie współpracują, a pierwsza strasznie się ceni (“kiełbaski albo nie usiądę!”).

  • Hej, nie znamy się, ale jestem Twoją cichą czytelniczką. Choć dawno niczego nie wrzucałaś na bloga, przez co dawno tutaj nie zaglądałam, to dziś coś mnie podkusiło. I co widzę? Moje Nottingham!!! Miasto, w którym mieszkałam przez 3 lata i które opuściłam w 2018. Miasto, którego z początku nienawidziłam i które przyprawiało mnie o depresję, a które potem pokochałam całym sercem. Jestem ciekawa, jak będzie w Twoim przypadku.
    A z językiem też miałam problem i za ch… nie mogłam skumać, co ludzie do mnie mówią. Za to teraz uwielbiam ten akcent.
    Ucieszyłaś mnie wpisem o Nottingam, będę czekać na kolejne, zwłaszcza że sama od tygodnia też próbuję jakiś stworzyć i mi nie wychodzi.

    • O wow, nie spodziewałam się, że czyta mnie ktokolwiek spoza znajomych i rodziny, a tu na dodatek jeszcze taka niespodzianka! <3

      Muszę koniecznie zapoznać się z Twoim blogiem, pisałaś tam coś może o Nottingham? 🙂

      Właściwie moja opinia na temat miasta jest z pewnością nie ostateczna. Odkąd tu jestem panuje lockdown, a moje życie kręci się głównie wokół West Bridgford (wiesz gdzie to, więc nie tłumaczę! 😉 ). Miasto jest (nie chcę mówić martwe) śpiące, zahibernowane, stąd też nie umiem odnaleźć w nim jeszcze niczego interesującego. Ale dam mu szansę!

      Kurcze, jestem teraz mega ciekawa co tu robiłaś, jak Ci się żyło, gdzie chodzić na kawę i lody (po pandemii) – jeśli masz ochotę to odezwij się na instagramie! 😉

      • Mój blog jest bardziej do oglądania niż do czytania, bo choć jestem filologiem, to piszę raczej słabo. Dlatego lubię zaglądać do Ciebie, bo Ty w przeciwieństwie do mnie piszesz dobrze, ciekawie i masz fajny styl.
        Nie wiem więc, czy znajdziesz u mnie coś dla siebie, ale jakby co, to jakieś tam dwa posty z Nottingham kiedyś na bloga wrzuciłam. W każdym bądź razie, czego w nich nie przeczytasz, mogę Ci zdradzić nieoficjalnie innym kanałem 😉 Pozdrawiam, i tak, chętnie się odezwę na insta 🙂

Scroll Up