Jeśli ktoś wraca z Wiednia i mówi mi, że był w muzeum Sisi, zjadł tort sachera i wypił grzane wino pod budynkiem ratusza- bardzo mi przykro, ale nie potrafię powstrzymać ziewania. Czy ludzie naprawdę nigdy nie mają tego dosyć? Czy zaręczyny na wieży Eiffla są jeszcze w ogóle wyjątkowe? Marina Furdyna (z pomocą niezawodnej towarzyszki polskiego busa, Luizy) pokaże wam co to znaczy nowoczesne zwiedzanie przedświątecznego miasta na miarę 21 wieku! Bo Wiedeń to nie tylko kolorowe jarmarki! Tym samym antyporadnik oraz tylko dziś, dodatkowe porady na znalezienie męża w 24h, na waszym ulubionym blogu!
Rzeczywiście, nie jest łatwo poruszać się po mieście pieszo i przynajmniej nie mijać któregoś z jarmarków, lodowisk czy innych oklepanych miejsc, do których nie żywię specjalnej urazy, ale po prostu tak jak matka mówiła, że zawsze muszę wszystko na opak, tak nie chodzę na jarmarki świąteczne przed świętami, nie jem pięciu posiłków dziennie i nie odkładam na ZUS.
Czym jest Wiedeń bez kulek Mozarta, księżniczki Sisi, najmniej czekoladowego ciasta na świecie, sachera i świątecznego grzańca? Conchitą Wurst! Co jeść, żeby być obieżyświatem, znawcą i smakoszem, a nie kolejnym azjatyckim turystą? Punschkrapfen! A na deser żelki z Bärenland (także wegańskie), tuż obok sklepiku Manner! Gdzie chodzić na kawę w mieście-legendzie, żeby poczuć ducha może nie Freuda (Hotel Sacher jest już niczym papieskie kremówki), ale prawdziwych lat 60-tych? Do Cafe Pruckel! Przyznajcie się, nie spodziewaliście się prawdziwych poleceń, co?
Komu spodoba się Wiedeń? Jeśli lubicie Rzym, ale jest dla was zbyt chaotyczny, głośny, brudny i zaniedbany, wybierzcie Wiedeń. Jest stary, przejmujący, robiący wrażenie i wart uwagi, ale w bieli, czystości i ciszy po 22. W Wiedniu nie można pójść z psem do parku, w Wiedniu chodzi się z psem do psiego parku (a poza tym do przedszkola i szkoły). W Wiedniu ciastko z piekarni na wynos pakuje się w pudełko że złota podstawką, a wszystko w torebce przewiązanej wstążeczką. Z uwagi na fakt, że wierzę, iż w przyrodzie musi występować choćby względna równowaga, postanowiłyśmy pokręcić się pod operą (TĄ operą). Są damy i są wieśniaczki. Są panie w futrach i szpileczkach z czerwoną podeszwą, jesteśmy i my. Ponoć do TEJ opery ludzie chodzą już także w jeansach i gdybyśmy nie były zajęte szukaniem bogatego męża, pewnie byśmy poszły (na pewno nie).
Żeby nie było: spróbowałam (niewegańskiego) sachera. Jelit mi nie potargało, ale jeśli rzeczywiście ma to być prastara receptura, to potrafię sobie wyobrazić, że setki lat temu był to czekoladowy szczyt maitre chocolatier. W dzisiejszych czasach, kiedy już nawet nikt nie traktuje czekolad poważnie, było to zwyczajne rozczarowanie. Dla kawoszy, natomiast (i singielek), jest to jednak dobry kierunek weekendowych wojaży, o czym opowiada sama Luiza:
,,Jako że moje wielkie marzenie to zostanie utrzymanką bogatego męża, który będzie pracował na moje zachcianki, a ja przez większość czasu będę spać, nie miałam innego wyjścia – musiałam skorzystać z aplikacji Tinder w Wysokorozwiniętym Kraju Zachodnim (Austrii) i w Dostojnej Tego Kraju Stolicy (Wiedniu). Do Wiednia pojechałyśmy na weekend, więc dość szybko porzuciłam mrzonki o mężu i jedyne na co liczyłam to fajny człowiek, który oprowadzi nas po mieście i zabierze w miejsca, do których same byśmy nie trafiły. Jak się słusznie domyślacie, Tinder złączył mnie z moim Przyszłym Mężem, który jest brutalnie przystojny, solidnie zabawny i fascynująco błyskotliwy – Marina świadkiem. Jeśli los nie zaigra na strunach naszych serc, wkrótce zobaczymy się znowu i nie rozłączy nas nic poza Lufthansą albo PKP.”