Żeby nie było, że taka jestem przewidywalna i będąc w Atenach widziałam jedynie Akropol, to tu jest cześć pierwsza (klik).
Z racji tego, że jakieś 60 % dnia przeleżeliśmy na kamieniach na Areopagus, większość zdjęć pochodzi właśnie z Akropolu. Polecam, jeśli macie sporo czasu, do poprzyglądania się ludziom. Kamienie codziennie, od dwóch tysięcy lat, są takie same. Zwiedzający? Niekoniecznie. Dodatkowo tym razem przygotowałam mini przewodnik co zjeść, czyli wegańskie opcje. Jest ich aż trzy, dlatego spokojnie wystarczą wam na weekend.
Na relację z Akropolu zaprasza pan grajek (czy to karnacja Clarka Gable’a?)
Rada dla podróżujących z chłopakiem, który ma parcie na szkło- najpierw zróbcie zdjęcia jemu, potem sobie. Jeśli zrobicie na odwrót, istnieje 99,9 % szansy, że usiądzie w tym samym miejscu co wy i już po waszej oryginalnej fotce. Z resztą, czego ja się spodziewam. W naszym duecie to Sergio ma ładne zdjęcia na instagramie, ja mam co najwyżej takie:
Jeśli mieliście już okazję spędzać dzień w tym miejscu, pewnie wiecie, że jest tam coś magicznego w powietrzu (poza oparami marychy z każdej strony). Może to fakt, że siedzisz górując nad miastem, albo jakieś duchy greckich bogów (bo czy greccy bogowie wyginęli? No właśnie, oni pewnie nadal tam są). Albo masz zajebiste wspomnienia, tak jak ja, kiedy to po długiej tułaczce docierasz do Aten w przeddzień swoich urodzin, a te świętujesz nocą na Aeropagus właśnie (paw, paw, paw!). Zarezerwujcie sobie kilka godzin i po prostu niespiesznie posiedźcie tam z kimś, lub samemu. Czy zamieniłam się już w blogerkę żyjącą rytmem slow?
Tym razem wysililiśmy się na bilety na samiuteńki Akropol. Bardzo dobrze wydane 10 Euro. Bardzo źle wydane 9 Euro, to zakup soku pomarańczowego przy wejściu. Anka już wie, wiedzcie i wy. Podobało mi się, że zza każdej skałki i powalonej kolumny wychyla się strażnik, który przypomina, że jedzenie/palenie/dotykanie/łażenie poza wyznaczone miejsca jest nie na miejscu, bo mimo, że nie wygląda, Akropol to muzeum. Podobały mi się również zęby tej pani.
Żeby nie było, że to fotomontaż:
Mimo, że załapaliśmy się na Słońce i przez chwilę czułam się jak cwaniak, bo paradowałam w samym swetrze, szybko doceniłam swoje warstwy, bo po zachodzie nie było już tak fajnie. W związku z tym poszliśmy jeść.
WEGAŃSKIE ateny
Falafellas
Polecam to miejsce ze względu na pyszny i szybki falafel, nie polecam ze względu na żebrzących co 5 sekund ludzi. 4.5 gwiazdki na Trip Advisorze, w centrum miasta, szybko i mega mega pysznie. Żadne tam suche, wysmażone bobki (bo tak to niestety często bywa). Serwują tam także mięso, więc koszernie nie jest.
AVOCADO
Wegetariańsko-wegańska restauracja z ogromną kartą menu, więc właściwie można by u nich jeść cały miesiąc. Minutę drogi od stacji Syntagma. Dobra obsługa i jak to w krajach innych niż Polska bywa, woda bez limitu za darmo. Pewnie ta opcja brzmi już bardziej zachęcająco 😀
beneth
Beneth to piekarnia, ale ta z nowoczesnych, idealnych (dla miłośników chleba= mnie) miejsc, z którego nie chce się wychodzić. Gdyby raj był piekarnią, byłby to właśnie Beneth. Poza oczywistymi chlebami dostaniecie tam także NAJPYSZNIEJSZE bułki ze szpinakiem, zawijasy z sezamem i chlebki oliwkowe. Niczego tak nikomu nie zazdroszczę jak Grekom tych właśnie piekarni (gluten love forever).
Nie mam zdjęć, bo musiałam jeść. Poza tymi gołębiami obok mnie siedziały jeszcze dwa sępy, które były całkiem szybkie. Skitrałam jedną bułę do samolotu.
bamboo vegan
Ten malutki sklepik ma najpyszniejsze na świecie Cliff Bary, co jest takim zamiennikiem Snickersów Cruncherów (mniam!!), ale dostaniecie tam także jakieś kanapki.
No, Ateny to jednak jedno z moich ulubionych miejsc na świecie.