Poznań wegański będę go zjad kapitalny!

In Cały ten Weganizm, Podróże, Polska

Mogliśmy pojechać w podróż poślubną wszędzie… A więc pojechaliśmy do Poznania!

Ile w Poznaniu jest pysznych miejsc! Ile wspaniałych rzeczy można tu zjeść, a ile można by jeszcze, gdyby mieć dodatkowy żołądek! I chociaż po ślubie oficjalnie mogę już zacząć tyć, to nawet pomimo szczerych chęci nie udało mi się odwiedzić nawet połowy obiecujących miejsc. Z resztą, podobnie jak i Wrocław, Poznań, mam wrażenie, szybko się zmienia (tak, na pewno nie tak szybko jak Berlin), a dobry wegański posiłek (czyli coś więcej niż  hummus i falafel) zjemy już także w restauracjach serwujących wszystko. Ergo: kompromisy na ziemi w kwestii jedzenia mięsa są, jak widać, osiągalne i wyjście ze znajomymi, którzy z powodu braku kotleta w karcie mocno by się pochorowali, nie stanowi już problemu.

No to zaczynamy! Kolejność losowa, tzn tak jak mi się przypomniało, gdzie jadłam.

Cafe la ruina i raj

Ten popularny klasyk rzeczywiście zachwyca wnętrzem. Niby niepasujące do siebie elementy tworzą świetną całość i między innymi dzięki temu Poznań  zawsze kojarzy mi się z Berlinem. Tylko tam wcześniej widywałam pomieszanie wszystkiego, które w sumie wygląda tak zajebiście, że chcesz mieć tak w domu. Wisienką na torcie jest… toaleta! Stałam dobrą minutę przed drzwiami zanim zdecydowałam się wejść. Geniusz wymyślił ten kibel. Nie będę zdradzać o co chodzi, koniecznie idźcie, jeśli jeszcze nie znacie!

W karcie znajduje się sporo wegetariańskich i wegańskich pozycji. Pad thai w formie burgera był prze-py-szny! No i jeśli menu knajpy brzmi tak: “chamski ryż z woka jak u tajskiej babci” albo: “burger z może max dwiema smutnymi frytkami wg tripadvisor” to ja już wiem, że będzie spoko. Idźcie, jedzcie i koniecznie do kibla!

Restauracja nadzieja JE SUS

W całym internecie nie znalazłam menu, więc idąc do Nadziei miałam nadzieję, że warto sikać pod wiatr, celować w ciemno. Nie zawiodłam się. Co więcej, kolejnego dnia z samego rana zjawiliśmy się na śniadaniu. Pierogi z bobem, których w życiu nie chciałoby mi się robić samej (w ogóle nawet na to nie wpadłam…), okraszone sumakiem (czyli drzewo, na które moja mama klnie 20 lat, że zapuszcza zbyt długie korzenie, jest jadalne) i krwawnikiem (kto wychował się na wsi, ten pewnie nie raz zbierał ten przysmak dla małych kurczaków czy indyków). A jak szakszuka to na przykład z karczochami albo z bobem i ziemniakami, szach mat szakszuki z falafelem*! Jedzenie pyszne, świeże, wyglądające lepiej niż twoja była, a porcje porządne.

*nie mam nic do falafela, ale ileż można? A i tak jedyny prawilny to ten w przejściu podziemnym pod Stadionem Narodowym, Falafel Żudi.

Bajgle króla jana

Nie można oczekiwać od bajgli, że rozniosą nam kubki smakowe – to w końcu kanapki, na dodatek z dziurą, z której zawsze mi wszystko kapie. Kapało i tym razem. Ale to całkiem smaczne kanapki i znowu: można było zrobić hummus z grillowaną cukinią + dwa kilo rukoli (rzyg), a można też było się postarać, jak u Króla Jana. Mój hit: cieciorka w majonezie, która gdzieś tam z tyłu głowy przypomina sałatkę śledziową, a jest jej na oko z pół puszki. Druga wegańska pozycja jest z grillowanym tofu. Też dobre, ale cieciorka w majonezie, mmm…

Yeżyce kuchnia

Pyszna wege karta i z tego co widzę, menu zmienia się co kilka tygodni. Cenowo w porządku i jakościowo również, nie mam się czego przyczepić. Gnocchi 10/10, kawka serwowana w moich ulubionych grubych filiżankach z Loveramics. Nic, tylko wracać!

Why Thai food & wine 

Wylądowaliśmy tu przypadkiem, było już późno, a w rynku wege opcji jest z trzy, z czego dwie to sushi z awokado i ogórkiem po 36 zł za rolkę. W Why Thai nie jest taniej, a porcje raczej niewielkie, ale wegańskie menu jest dobrze opisane. Pewnie byłoby smaczniej, gdyby nie długi czas oczekiwania na jedzenie. Na mało jedzenia. Daję więc 6,5/10.

Sorrir SuperFood cafe & delivery

Ukryte w Pasażu Apollo miejsce ze zdrowymi ciastami, które jednak smakują jak ciasta (a nie zlepek rodzynek i nasion). Czyli fit nie jest (bita śmietana nawet wege zawsze będzie tłustą śmietaną), ale dopóki nie nazywam się Chodakowska, to polecam.

Najs Cream

Gdybym miała opisać to miejsce jednym zdaniem, byłoby to mniej więcej tak: “te lody będzie chciał mieć twój instagram”.
Nikt mi nie powie, że sorbet to lód i jeśli woda z owocami jest w lodziarni opisana jako wegańska (no shit, sherlock), to już wiem, że lody tam są żadne. Ale nie w Najs Cream. Chyba nawet w życiu nie jadłam tak gruszkowej gruszki, jak tu gruszkowego loda.

WYPAS

Pamiętam, przy którejś poprzedniej wizycie w Poznaniu, jak zachwycona wracałam z obiadu w Wypasie. Być może więc śniadania nie są ich mocną stroną i gdzieś też zniknął portret Krawczyka ze ściany… W każdym razie śniadania na nie: cieknące olejem placki i dziwnie rozwodniony hummus. Oj ciężko to zjeść i przetrawić. Na szczęście niedaleko stąd do Palmiarni.

Miel  i Vandal Cafe natomiast polecam na dobrą kawę! W obu piłam ukochane już espressotonic i w pierwszej, gdyby dodali listki mięty, skradliby moje serce w całości. W Vandal Cafe leci też dobra muza, polecam mieć na takie okazję Shazam!

Nasz pobyt w Poznaniu pokrył się także z Pride Week i finalnie przeszliśmy razem z paradą całe 10 km miasta. Co jest lepsze: tańczenie do piosenek Lady Gagi na Rondzie Rataje lub torach tramwajowych, czy smutne stanie w deszczu z czarnym transparentem “zakaz pedałowania”? Najbardziej rozczulające były jednak mamuśki wspierające swoje dzieci, chociaż w 2019 roku takie rzeczy powinny być oczywiste. To już po prostu jest niemodne, aby mówić komuś jak ma wyglądać i z kim sypiać.

Na koniec moje absolutne odkrycie i zakochanie od pierwszego wejrzenia: rzeźby Magdaleny Abakanowicz w parku Cytadela! Dlaczego nikt z moich poznańskich znajomych nigdy mnie tam nie zabrał?!

  • jesteś prawdziwą influenserką, idę szukać noclegu w Poznaniu 🙂

    • oesu, teraz to tylko gwiazdorzyć i żądać darmowych drinków! 😀

  • Przede wszystkim – jaki Twój blog jest ładny!!! Strona główna, font, oczywiście zdjęcia… przyjemność estetyczna! :)) Po drugie, chciałam napisać, że faktycznie Poznań to jest dobry wybór! Zawsze mówię, że jeśli miałabym wybrać inne miasto do mieszkania, to stawiam na Poznań – podoba mi się wszystko: klimat, architektura, wielość wegańskich miejscówek, a palmiarnia to już w ogóle coś pięknego do zdjęć (haha, ja to patrzę nawet pod tym kątem :P).

    Tylko czemu ja jeszcze nie byłam w Cafe La Ruina?! I tych innych super miejscach?! Aha, chyba dlatego, że jak byłam w Poznaniu, to jeszcze ich tam nie było! Czyli chyba mam zaległości i trzeba pojechać, odnowić znajomość z Poznaniem, i oczywiście się najeść. 😀

    Pierogi z bobem też kuszą… bób moja miłość… a pierogi z bobem to już sztos nad sztosy! Jadłam tylko dwa razy w życiu i tęsknię (no bo co, mam robić sama?! No to tęsknię :P). Jeśli chodzi o bajgle, zdradzę Ci patent życia. Jak robię sama, to zasłaniam dziurę sałatą! I wszystko gra i nie wycieka z kanapki. 😀 Nie ma za co. Ale te ze zdjęcia są mega, tak bardzo że mogłabym jeść nawet przez tą dziurkę. 😛 Tak w ogóle patrzę na te zdjęcia i… wszystkie lokale w Poznaniu są takie intrygująco ciekawe pod kątem wystroju? Ten kaktus z podstawką w Vandal Cafe na przykład! Albo fotele <3

    Parada i Mamy… jeju, kolejny wymiar MIŁOŚCI! Cudne… Wzrusza mnie bardzo, ile mogą znaczyć z pozoru "małe" gesty, jak wiele wsparcia z takich gestów się rodzi!

    • Dzięki <3 W końcu mam MĘŻA zawodowca od stron www, chociaż za moją zabiera się zawsze jak pies do jeża… :p

      W ogóle będąc na co dzień w Warszawie myślę sobie, że tylko tu jest tak fajnie i nowocześnie, a tymczasem właśnie Poznań, czy Wrocław (a powoli też Lublin) robią się tak samo super, a nawet i mniej zakorkowane i spokojniejsze.

Scroll Up