Rzucasz pracę i wyjeżdżasz w Bieszczady. Na początek wiadomo, na chwilę- zobaczyć, czy odnajdziesz się bez internetu, a nawet zasięgu. Porządnie połazić po górach, wstać na wszystkie wschody Słońca. I wtedy leje deszcz. I leje przez dokładnie 4 dni, te same cztery dni, które poświeciłeś na wyjazd. Schronisko nawet ci się podoba- pachnie drewnem i zupą, skrzypiące schody to odmienność od betonowych w bloku, w którym mieszkasz i nagle przypominasz sobie, że jednak lubisz planszówki. Ale od ostatniego zerknięcia na zegarek minęło 10 minut, a ty już zdążyłeś przejść okrążenie w chińczyku i trzy razy ziewnąć. Jest 9.30, na chwilę przestaje padać. Teraz albo nigdy. Owijasz plecak reklamówkami, w pośpiechu oddajesz na szybko umyte schroniskowe kubki.
Równie dobrze mogłabym ten wpis opublikować w listopadzie, wydałby się nawet bardziej realistyczny. Chmury nie zapowiadały niczego dobrego, ale skoro tu jesteśmy to trochę szkoda wracać do domu. Każdy, kto od początku wyjazdu podwoził nas tu i ówdzie mówił, że na niedzielę jedzie nad Solinę, a zdecydowana większość do Polańczyka. Nikt nie potrafił powiedzieć co prawda czy warto: ,,jesteśmy z Poznania, jedziemy pierwszy raz” albo ,,czytałem w przewodniku, że jest tam ładnie”. Nie mieliśmy możliwości weryfikacji, a perspektywa najłatwiejszego autostopu w życiu wydawała się mocno kusząca. Przed obiadem byliśmy już na miejscu.
Czy Polańczyk jest ładny i warty odwiedzenia? A czy pojechałbyś do Miedzyzdrojow, gdyby nie leżały nad morzem? Bo dla mnie odpowiedź jest właśnie taka. Miasteczko nastawione jest na seniorów i rodzinki z dziećmi- tu dansing, tu plac zabaw i kebab, a za rogiem gofry. Natomiast jezioro i otoczenie- 10/10. Nie spodziewałam się tak niebieskiej i przejrzystej wody, jeziora otoczonego górami, uspokajającej bieli żaglówek i pomimo długiego weekendu- praktycznie nikogo. Nawet deszcz przestał na chwilę padać, a my odkryliśmy jakieś boczne wejście używane chyba głównie przez wędkarzy, skąd mieliśmy widoki i spokój.
Lubię miejsca, które odkrywa się przez przypadki. Lubię właśnie w taki sposób podróżować, na co trzeba mieć niestety rezerwy czasowe (mogłabym napisać sporo o zaletach autostopu, także z perspektywy ekologicznej i społecznej). Mały sukces tego wyjazdu jest taki, że mój facet nie narzekał, co więcej- podobało mu się i gdyby nie fakt, że on akurat nie rzucił pracy, zostalibyśmy w okolicy trochę dłużej.