Drogi Francu Sinatra,
jeśli chcesz obudzić się w mieście, które nigdy nie śpi, poninieneś przyjechać do Hawany.
Jeszcze ciągle pamiętam wrażenie jakie zrobiła na mnie Kuba po opuszczeniu hali przylotów, bo dosłownie zbierałam szczękę z podłogi. Jakieś 90 procent samochodów przejeżdżających obok lotniska rzeczywiście wyglądało jak te ze zdjęć biur podróży, a kręte ulice porastały wysokie palmy, za którymi rozciągały się nieskończone pola i bujne lasy. Właśnie skończył się sezon deszczowy, przyroda więc z powrotem przebudzała się do życia, a dla mnie taki widok w listopadzie nie jest czymś oczywistym. Czy przeszkadzało mi, że taksówka ledwie zipie, podłoga- przerdzewiała tak mocno, że bałam się, że jeszcze jedna dziura w drodze, a my zamienimy się w rodzinę Flinstonów, albo, że zza lusterka wychyla się wszechobecny Che? Jeszcze na pewno nie wtedy. Kubańska muzyka, tak zupełnie inna od tej, jakiej słucham na codzień, w pewnym sensie dodawała temu wszystkiemu uroku. W normalnych warunkach reakcja na ”Bailamos” Enrique Iglesiasa jest u mnie dosyć alergiczna, tym razem zanuciłam, a nawet znałam ze trzy słowa! W tamtym momencie cieszyłam się na te egzotyczne wakacje i długo wyczekiwaną podróż najbardziej na świecie.
A potem wjechaliśmy do Hawany i czar prysł.
Zanim zdążysz skupić wzrok na jednym obrazku z tak wielu chaotycznych dookoła, mieszanka zapachów mocno wchodzi już do głowy. Połączenie świeżo zmytej podłogi ze stęchlizną wydobywającą się ze zbyt zatłoczonych i bardzo dawno nieodświeżanych mieszkań, straganów z mięsem (jest 16.00, targ otwiera się o 8.00, 28 stopni, a lodówek brak) i ulicznych smażalni, budzi z letargu w mgnieniu oka. Przez najbliższe kilka dni nie będę nawet potrzebować kawy (ani budzika, ale to za sprawą piejących o świcie kogutów w centrum miasta). Taksówkarz odjeżdża, a ja czuję się źle ze wzrokiem wbitym we mnie z każdego okna, balkonu i tłumów na ulicach. Nie wiem jeszcze, że jestem bajecznie bogatą, z pewnością Amerykanką. Gdzie ta kubańska serdeczność? Chyba tylko w przewodnikach. Później dowiem się co prawda, że takowa istnieje, jednak w większości pozostawia po sobie sporą dziurę w portfelu.
Nie dziwię się, że Hawana przyciąga tłumy, bo kto z nas z nostalgią nie ogląda filmów z akcją w latach 40-tych czy 50-tych? Gdyby tak móc znaleźć się na chwilę w filmowej rzeczywistości Woody’ego Allena… Nie galopowałabym jednak zbyt prędko w tym kierunku, bo film, jednak zawsze pozostanie filmem, a w Hawanie ze świecą szukać ducha minionej epoki. Tego dobrego ducha z klasą, oczywiście, bo poza tym wszystko jest tak peerelowskie, że aż niemożliwe. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że na świecie wiele jest biednych państw i nie każdy człowiek ma dostęp do Netflixa i Ubera, nie powinno mnie więc dziwić, że między innymi zalicza się do nich Kuba. Ale państwo biedne, zatrzymane w czasie i odizolowane na własne życzenie, a właściwie na życzenie jednego człowieka, to bardzo smutna i wielka różnica.
Słowo historia pochodzi z greckiego ἱστορία (istoria) oznaczające badanie, dochodzenie do wiedzy, które za sprawą Herodota i jego dzieła, dziś stosowane jest jako określenie przeszłości. Nigdy nie byłam dobra w naukach ścisłych, a weryfikowanie i dochodzenie kto miał rację, kto postąpił źle i dlaczego, to już zbyt wysoka matematyka dla mojej głowy, dlatego odpuszczam sobie ocenianie przeszłości Kuby. Nie sądzę również, że będąc w zupełnie innej sytuacji, mamy do tego jakiekolwiek prawo. Jednak głupstwem byłoby podróżowanie bez celu, a moim było zobaczyć jak żyje się ludziom w tej socjalistycznej krainie.
Zacznę od, moim zdaniem, plusów, bo nie jest tak, że wszystko na Kubie jest starodawne i złe:
- konstytucja kubańska od 1979r. zalegalizowała związki homoseksualne. Osoby LGBT mogą wstępować do wojska, a także zostać członkami Komunistycznej Partii Kuby;
- od 2010r. rząd finansuje operacje zmiany płci.
Jednak co oznaczają powyższe, kiedy za głoszenie poglądów innych od partyjnych, ludzie wysyłani są do więzienia, nie przysługuje im adwokat, a sądy są jednostronne. Wolność słowa ogranicza ustawa (Ustawa 88), gazety należą do partii, a wydawanie książek czy artykułów krytykujących partię kończy się wieloma banami: od zakazu publikacji (z szykanowaniem i nazywaniem “wrogami rewolucji” w prasie) po odmawianie wydania wiz czy paszportu. Kubańczycy spoza Hawany nie mogą ot tak przeprowadzić się do stolicy, jeśli nie mają w mieście rodziny. Podróże? Jeśli już kogoś stać na paszport(100CUC, co jest odpowiednikiem 100 dolarów, przy średnich zarobkach 25 dolarów/miesiąc), nie ma za sobą antypartyjnej przeszłości oraz nie jest wartościowy dla narodu (wartościowi są lekarze, prawnicy, nauczyciele) ma do wyboru kilkanaście państw, do których nie potrzebuje wizy (między innymi Białoruś, Botswana, Gambia, Kirgistan i Rosja). Wyjazdy do Europy, Stanów czy krajów Ameryki Południowej to zawsze wielka niewiadoma. Rząd może odmówić wydania wizy nawet w przypadku otrzymania zaproszenia od rodziny zza granicy, bez podawania stosownego powodu.
Perspektywy lepszego życia i zarobku na Kubie? Obecnie głównie z turystyki, czyli wszelkich rodzajów usług od oferowania noclegów po organizowanie wycieczek i taksówki. Kubańczycy nie jeżdżą wypolerowanymi Chevroletami Bel Air. Te zaparkowane przed Capitolem, Hotelem Floridita i przy Placu Rewolucji są tylko dla turystów, a ceny przejażdżki zaczynają się od 50 dolarów. Czy jednak przejażdżka kabrioletem jest taka wspaniała, na jaką wygląda na zdjęciu Kim Kardashian? Powiem tak: wystarczyło znaleźć się na chodniku, aby na własnej skórze (i płucach) odczuć czarne i gęste spaliny z radzieckich uazów, kamazów i wszelkich innych aut, motorów i autobusów.
Moja relacja z Hawaną nie jest przyjacielska, zbyt wiele mnie w tym mieście odpycha. Ludzie zaczepiający w sumie z niewiadomych powodów, natarczywi taksówkarze, bezdomne zwierzęta. I pomimo, że nie wydarzyło się nic złego, to zwyczajnie czułam się tam źle. Nie ma jednak co oceniać książki po okładce, a jak się okazuje, wystarczyło wyjechać na prowincję, aby poczuć się odrobinę lepiej. Odrobinę, bo Kuba boli. Ale o tym za tydzień.