Boże Ciało. Jedziemy bezprzedziałowym (innych nie było) już jakieś milion godzin. Na przeciwko mnie rodzinka z dzieckiem, na oko 5 letnim. Wkurza mnie (dzieciak), bo mlaska, chrząka i zadaje multum pytań. I wtedy słyszę: ,,I want a son”.
Badum- tss.
Nie wiem, co mnie śmieszy bardziej- czy fakt, że zrozumiałam ,,sun” i odpowiedziałam, że przecież już niedługo będzie, tak zapowiadali; czy że mieszkam pod jednym dachem z człowiekiem, który tak bardzo mnie nie rozumie. Ten wyjazd nie mógł więc zacząć się gorzej.
12h na południe od Warszawy leży np. RPA. Czas niby sprawiedliwy dla każdego, a jednak nam udało się pokonać nie 14 193 km, a zaledwie 424. Dojazd do Rzeszowa= 5h w TLK; dojazd w Boże Ciało w Bieszczady- nie chcecie wiedzieć. I tak jesteśmy wdzięczni PKS Jarosław za jakikolwiek autobus, mimo że zatrzymywał się w każdym śmietniku, a średnia prędkość wynosiła 40km/h. Jest to jednak idealna okazja, aby wprowadzić w życie patetyczne slogany #slowlife i #slowtravel i do przodu.
Nie wiem, na ile prawdziwe jest, że wracamy do miejsc, w których coś zostawiliśmy, ale być może coś w tym jest. W moim przypadku PTTK Jaworzec przyjął już wiele- od butów, które wiele ze mną przeszły zaczynając, kilka dobrych zim temu. Jak jest zimą w Bieszczadach? Zimno. Ratuj się warstwami, soplicą i termosem. Jak jest latem w Bieszczadach? Niech odpowie moja angina. Nie chce narzekać, ale chyba nie wystarczy ogłosić Jezusa królem Polski, aby zagwarantować sobie pogodę na długie weekendy. Coś nam w tym roku nie pyklo i pewnie normalnie nie ruszyłabym tyłka z domu, ale po przejachaniu tych 490327407235692 km jest już zwyczajnie głupio grać w karty w schronisku. Co by nie było tak źle- pierwsze pół dnia świeciło nawet słońce!
I to był bardzo doby pomysł, aby wstać o świcie i od razu ruszać w góry. Zimowy Smerek (i zjazd na dupie poza szlakiem) już zaliczony, przyszedł czas na letni. Czarym szlakiem (nie żebym dodawała sobie punkty do zajebistosci, po prostu jest to jedyny szlak stamtąd) z Jaworca to według mapy 3-4 godzin. Według trasy odzianej świeżymi kupami niedźwiedzia- jakieś 2,5. Myślicie, że jeśli jest ze mną mój facet, to nic mi się nie stanie? I jeśli ma ze sobą patyk to już w ogóle jesteśmy bezpieczni? Przypominam tylko, kto w naszym domu wyprowadza wszystkie pająki na balkon- ja. Przed paniką ratowało mnie jedynie masło orzechowe w plecaku- skoro misie lubią miód, to może i masłem nie pogardzą? Gdyby ktoś sprawdził, to dajcie znać.
Kilka fotek z analoga:
Drugi, zdecydowanie lepszy powód dla którego warto było rano wstawać jest taki, że kiedy my około południa schodziliśmy już na dół, całkiem spore tłumy dopiero wdrapywały się na górę. Nic mnie tak nie satysfakcjonowało w tej chwili jak ich pełne nadziei spojrzenia i pytania czy daleko jeszcze. Hehe, no pewnie, że daleko, i stromo (wcale nie, ale ruszajcie dupy sprzed telewizora, to będzie wam łatwiej). Gdybyście kiedyś spotkali mnie na szlaku, to wiedzcie jedynie, że mój ojciec jest góralem i ja może nie wyglądam, ale problemów z wejściem pod górę nie mam (kiedyś sprawdzone nawet z papierosem w pysku- mamo nie czytaj).
Magia Bieszczad naprawdę istnieje i unosi się w powietrzu. Góry, choć niepozorne wydają się być idealne- łagodne, zielone i dzikie, za co najbardziej je kocham. Świadomość, że mieszkają tam wilki, rysie i niedźwiedzie jest oczywiście przerażająca (boję się tylko niedźwiedzi), ale i zajebiście wspaniała. I wkurza mnie, że sama również przykładam się do rozwoju turystyki w tym miejscu, co skutkuje też przyjazdem ludzi- idiotów (nie będę się patyczkować). Wyobraźcie sobie, że do takiego Jaworca (przypominam- górskie schornisko z brakiem elektryczności w pokojach, z ciepłą wodą w określonych godzinach, położone w górach i na szlaku) przyjeżdża pani prawnik z Warszawy. Pani prawnik z Warszawy jest oburzona, że pod samą bacówkę nie da się podjechać samochodem (musiała iść w deszczu i zmokła :(((((( ), w pokojach jest ciemno, a w łazience (nota bene wspólnej i bardzo wojskowej wręcz) jest zimno, wilgotno i nie ma już ciepłej wody. Pani prawnik z Warszawy chyba pomyliła góry i zamiast w Spa w Zakopanem wylądowała w Bieszczadach. Wpisujmy dla pani miasta 🙁
Prawdziwi górale deszczu się nie boją i szanuje, że chce im się włazić jeszcze w strugach pod górę, my jednak byliśmy na to średnio przygotowani. Plecak i kurtki z lumpeksu okazały się strzałem w dziesiątkę, ale poza tym nie mieliśmy nic, aby na siebie narzucić (ja zakrywałam swój plecak i aparat reklamówką z ccc). Udało nam się jeszcze poautostopowac po okolicach, trafiając nawet na Holendrów (!!!), ale perspektywa dwóch kolejnych dni w schronisku nie przekonywała, dlatego w przerwie między chmurą a ulewą, śladem pani prawnik z Warszawy, musieliśmy lekko zmienić plany. Nie odżałowałam tych Bieszczad nadal- półtora dnia to zdecydowanie za mało, tęskno mi, Panie i chcę wrócić jeszcze w tym roku.