Myślę, że posiadam wiele umiejętności, które są w życiu przydatne, na przykład potrafię nazwać ptaki po gatunkach, wiem jak uprawiać ogródek, jakie grzyby zbierać w lesie czy jak zmienić oponę w (nawet) tylnym kole rowera. Nauka tych wszystkich arcyważnych rzeczy sprawiła, że zabrakło już miejsca i czasu na inne, takie jak odczytywanie mapy (#blogerkapodroznicza). I nieważne, czy jest to mapa Google z włączoną nawigacją- zawsze muszę pójść z stronę przeciwną do pożądanej, a ten niebieski dymek teoretycznie wskazujący kierunek zawsze musi się zawiesić kiedy najbardziej go potrzebuję. Tym sposobem minęło sporo czasu oraz kilometrów z plecakami zanim przyznałam się, że chyba się pomyliłam…
Z Berna w kierunku Montreux wydostać się nie jest łatwo- droga, która mogła być idealna do autostopowania, ma także tory tramwajowe, przez co żaden samochód nie może się zatrzymać na poboczu. I potrzebowaliśmy godziny aby w to uwierzyć i zrozumieć skąd te dziwne miny kierowców. Z pomocą przyszła aplikacja Hitchhiking Maps, która choć wygląda jak strony www z lat 90, ma sprawdzone patenty okraszone komentarzami. Dystans, który mieliśmy tego dnia do pokonania (Berno-Montreux) wynosił niecałe 100 km. Czasowo zajęło nam to pół dnia! 3h szukania odpowiedniego miejsca do autostopowania plus kolejne 3 z trzema przesiadkami- mimo tak niewielkiej odległości nie trafiliśmy na kierowcę, który jechałby dalej niż 30 km. Los jednak wynagrodził nas na koniec- ostatni kierowca, przemiły Macedończyk, postanowił zjechać z autostrady tylko po to, żeby powozić nas po wąskich drogach pomiędzy winnicami z widokiem na góry i jezioro. I niech mi ktoś powie, że jazda autostopem jest niewygodna…
MONTREUX- IT’S A KIND OF MAGIC
Nie jest to miejsce, które wybrałabym na wakacje. Miasto jest raczej luksusowe- drogie hotele i restauracje, piękne kamienice, płatne wc w McDonaldsie… Ale jak to mówią- ,,każdy ma swój Ganges”. Moim marzeniem było zobaczyć Montreux Freddiego Mercurego – słynny pomnik, dom i studio nagrań.
Zdradzę wam tajemnicę: jest jedno miejsce w mieście, w którym naprawdę można poczuć ducha Freddiego i nie trzeba bawić się w czarną magię. Na początek odrobina historii: jak większość zespołów, Queen również szukało miejsca do nagrywania, które byłoby spokojne (bez tłumu fanów i paparazzi pod oknami). Typowe nastawianie Szwajcarów do nieznajomych i aspekt podatkowy sprawiły, że muzycy wybrali właśnie Montreux i tam otworzyli swoje studio nagrań. I to właśnie w tym studio, które dziś znajduje się w kasynie (co swoją drogą jest zajebiste, bo wystrój lat 80tych tylko podkreśla charakter miejsca) można przez chwilę poczuć ‘kind of magic’!
Byłam w stanie zapłacić za wstęp i 100 franków. Jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że wejście jest darmowe! W salach, które po części zostały nienaruszone od czasów nagrań zespołu, można dziś znaleźć rękopisy Freddiego, kostiumy z koncertów, plakaty, bilety, podpisane płyty… Co mam powiedzieć- płakałam! Łzy leciały ostro, kiedy wchodząc do ciemnego studia nagrań z głośników leci ‘I’m the invisible man’. Kurcze, dokładnie tak było- Freddiego nie widać, ale czuć! Zdecydowanie obowiązkowe miejsce do odwiedzenia podczas pobytu w mieście. Dopiero po powrocie do domu odkryłam, że w mieście organizowany jest również coroczny festiwal w dniu urodzin artysty.
VEVEY
Nie udało mi się znaleźć couchsurfingowego hosta w Montreux, wylądowaliśmy więc w Vevey. Jeśli macie w domu płatki śniadaniowe np. Nesquick, to zobaczcie na odwrocie skąd pochodzą. Właśnie z Vevey, miasta Nestle. Tutaj urodził się także Charlie Chaplin.
Szwajcaria uchodzi za jeden z czołowych krajów, w którym żyje się dobrze, ludzie są szczęśliwi, a średnia wieku wynosi 83,5 lat. To drugi po Japonii najdłużej żyjący naród na świecie. Jaki sekret tkwi w długowieczności? Szwajcarzy są bardzo aktywni- rowerowe wycieczki górskie to codzienność, tak jak i kąpiele w chłodnym jeziorze. Poza tym to jeden z najszczuplejszych narodów Europy (właściwie w 2015 Szwajcaria została uznana za najszczuplejszy). Na pewno wpływ na długi żywot ma także nie tyle bogactwo, co dobre zarobki i dostęp do wielu dóbr. Myślę więc, że płacenie wysokich podatków ma tam jakiś sens.
LOZANNA
BAZYLEA
Najsłabszy punkt wyjazdu – jakoś mało szwajcarskie to miasto.
Tutaj również spotkaliśmy tłumy ludzi wracających z pracy do domu rzeką, woda była jednak zdecydowanie zimniejsza, a nurt silniejszy.
7-dniowe szwajcarskie wakacje dobiegły końca. Wymęczeni, ale naładowani wspomnieniami i czystym powietrzem, wróciliśmy do domu. Jak się później okaże, Szwajcaria będzie naszym często odwiedzanym miejscem na mapie.